Albańskie psy
Kilka dni temu miałam przyjemność odwiedzić Albanię. Byłam tam z psami i choć nie moimi to one były głównymi bohaterami mojej podróży. Albania to ciekawy kraj w którym zaskoczyło mnie niemal wszystko. Z jednej strony pełen uśmiechniętych i życzliwych ludzi, z drugiej – psiaków, które żyją między nimi, ale nie z nimi! Są w koszmarnej kondycji. Przeganiane przez ludzi, chore i zaniedbane. Wszędzie widziałam ich chude ciałka, każdego napotkanego chciałam zabrać do weterynarza i nakarmić na zapas. Te, które znalazły przyjazny hotel, gdzie bardzo nie przeganiają, pozwalają napić się słodkiej (ale chlorowanej) wody z basenu i zjeść cokolwiek od turystów wyglądały nieco lepiej. Sierść ich, zazwyczaj obleziona pchłami nie przestawała się ruszać. Psiaki kończyły się drapać tylko gdy spały, niejednokrotnie przerywając wypoczynek właśnie tą czynnością. Długie łapy naszego plażowego przyjaciela miały powyginane stawy łokciowe i biodrowe w różne strony. Świetną zabawą dla dwóch czteronożnych kumpli był latający na wietrze kawałek styropianu. Tak niewiele im brakowało do szczęścia… Być jedynie pogłaskanym, nakarmionym i móc wyspać się w miejscu, gdzie nikt nie przegania. Obserwując kilka dni te „dzikie” psy można było zauważyć jak się komunikują, ostrzegając gdzie są ich rewiry. Płot może nie istnieć, z resztą przwie nigdzie ich tam nie ma. Nasz hotelowy pies, którego nazwaliśmy Łata (bo miał plamę innego koloru na oku na które zresztą nie widział), leżał spokojnie obserwując swój rewir. Gdy inny pies przebiegał wolno ulicą stawał na skraju parkingu, szczekał dwa razy i obaj wiedzieli, że ten rewir jest zajęty. Za mało jedzenia dla dwóch. Nieznajomy pies zwalniał kroku i węsząc przechodził na drugą stronę ulicy. Bez zbędnych awantur. Takie podchody mogliśmy podglądać kilkakrotnie.
Przejechałam Albanię z północy na południe i spotkałam jedynie dwa psy idące na smyczach z opiekunami (oczywiście w większych miastach). Te bezpańskie, aby przetrwać, żerują przy śmietnikach lub liczą na turystów. W jednym z miast zaobserwowałam psiaki z czipami na uchu, podobne do tych jakie noszą zwierzęta pastewne w Polsce. Miejscowi wyjaśnili mi, że te są znakowane jako szczepione. Śpią gdzie popadnie. Na pasach zieleni między ulicami, na chodnikach lub na plażach. Poza miastami większość psów unika kontaktu z człowiekiem lub wręcz kuli się ze strachu i odchodzi. Słowem sytuacja tych kochanych przez nas czworonogów jest fatalna. Większość jest chora, brakuje im sierści, maja świerzb i dokucza im upał. Mimo tego próbują przetrwać.
Odwiedziliśmy klimatyczny hostel, gdzie koty miały właścicieli, ale pchły jakby niczyje…
Kury, kaczki, drób transportuje się albo na kierownicy roweru albo „klimatyzowanymi”, pickupami. Za to zachwycający był widok bydła kąpiącego się w rzece, baz palików i ogrodzeń pod prądem. Rzeka płynęła tuż przy chodniku, a za jakiś kilometr od stada spotkaliśmy jakąś jedną, zabłąkaną krowę po drugiej stronie ulicy. Żyją jak chcą, ważne żeby było co jeść i gdzie się wykąpać.
Ludzie natomiast są wspaniali, ciepli i pracowici. Im też niełatwo się żyje.
Daję sobie kilka lat i znów wrócę do Albanii z nadzieją, że kiedy zmieni się stopa życiowa tamtejszych ludzi, zmieni się też życie psów. Pamiętam Polskę w słabej kondycji i psy wałęsające się po ulicach lecz nie pamiętam żeby było aż TAK… Przed Albańskimi ludźmi i psami długa droga zmian, które powoli zaczyna być widać, lecz jeszcze trochę to potrwa. Pojedźcie, zobaczcie. Myślę, że tam otwierają się serca wielu z nas, na ludzi i na zwierzęta.